Istotą tego etapu konkursu jest poprowadzenie próby z romantyczną czy późnoromantyczną symfonią oraz z jednym z kilku koncertów skrzypcowych. Do każdego dzieła koncertowego przyporządkowani są mniej lub bardziej znani wykonawcy, o których więc - z konieczności - będę tu pisać. To już całkowicie inny etap. Inne zadanie, inna odpowiedzialność i znacznie większy problem z zagospodarowaniem czasu - 45 minut na te dwa utwory.
Aleksander Markovič z Serbii, który tak bardzo podobał mi się w pierwszym etapie - w drugim nieco zawiódł. Wylosował Koncert D-dur Brahmsa oraz VII Symfonię Dworzaka. Można powiedzieć, że był jeszcze trzeci element tego występu, także wszystkich pozostałych - solistka w koncercie Brahmsa - Patrycja Piekutowska. To była jedna wielka katastrofa. Wykonawcza, intonacyjna... Ja wiem, że to nie solista jest tu najważniejszy, ale po co sięgać po dzieło, którego nie potrafi się zagrać - to jest coś niezrozumiałego. Dyrygent po zakończeniu współczuł skrzypaczce, a my...jemu. Wykonał tylko - w tej atmosferze - prawie całą pierwszą część, dał parę uwag we wstępie, a potem już tylko wszyscy czekaliśmy końca... W VII Symfonii Dworzaka szczęśliwie coś się wreszcie zaczęło dziać i w końcu dyrygent serbski doszedł do w miarę wysokiego wyrazowego poziomu.
Takeshi Ooi wylosował z kolei Koncert D-dur Czajkowskiego oraz tę samą symfonię Dworzaka. I on miał problem z solistą, choć nieporównanie mniejszy. Szymon Krzeszowiec grał wpierw ładnie, na dużym luzie, ale chyba na zbyt dużym, bo niemal od razu zaczęły się trwające potem już do końca potężne problemy - również techniczne i również intonacyjne. Trudno pisać tu o jakichkolwiek niuansach, kiedy człowiek już tylko chce dotrwać do końca. I Ooi raz tylko przegrał dzieło "trzymając" je ze swojej dyrygenckiej strony całkiem nieźle. Symfonia Dworzaka wartko płynęła jednym żywym i impulsywnym nurtem. Było dużo znakomitych momentów. Japończyk zaczął pracę nad szczegółami w 30 minucie występu. Kilka razy powtarzał i poprawiał kulminację. Zwracał też uwagę na inne drobne szczegóły. Powtarzał je. Była to ciekawa i efektywna praca. W istocie inaczej już brzmiały te miejsca. Ale i jego występ w I etapie oceniłem wyżej.
Richard Owen Jr z USA poprowadził Koncert D-dur Beethovena oraz III Symfonię Brahmsa. Także w II etapie Owen pokazał radosną i promienną sztukę, niestety również "zmąconą" grą solisty - tym razem Adama Wagnera. Owen był bardzo czujny i precyzyjny, łaskawym wielce okiem spoglądał na solistę...O elegancji ruchów, o spokoju, o pełnym, ale jakże twórczym luzie - nie trzeba już pisać. I on nie przerwał trwającego wykonania Koncertu. Symfonię Brahmsa od razu zaczął od szczegółów - zwłaszcza artykulacyjnych. Cyzelował je, wciąż doskonaląc wykonanie. Bardzo zaangażowany to i czujny wielce muzyk. Do tego ciekawy i wrażliwy.
Modestas Pitrenas także rozpoczął od Koncertu Beethovena. Tym razem Wagner grał już lepiej. Pitrenas wypadł jeśli nie tak samo dobrze jak w I etapie - to teraz jeszcze lepiej. Radził sobie doskonale ze wszystkimi problemami. Akompaniament poprowadził bez zarzutu i wykazał się wreszcie jakąś aktywnością (inni raczej "chowali" się, co można zrozumieć pamiętając o klasie skrzypków). II Symfonia Sibeliusa dostarczyła mi dużych estetycznych przeżyć. Po I etapie pisałem, że Pitrenas jest dość klasycznym dyrygentem, a po Sibeliusie uważam że jest bardzo klasycznym dyrygentem. Prowadzi muzykę pięknymi ruchami, wielce eleganckimi, ale z drugiej strony potrafi wstrząsnąć, ukazując fragmenty dramatyczne. Orkiestra grała świetnie, a on szalenie skupiony, wciągał nas w wir wydarzeń. Jeśli Jury wysoko ceni "dostarczanie" tak mocnych i głębokich wrażeń, to Pitrenas mógł zyskać wiele. Bardzo ciekawa i efektywna była to praca.
Wsiewołod Połonski z Rosji wylosował znane nam już "doskonale" utwory: Koncert Brahmsa oraz III Symfonię tegoż twórcy. O grze solistki wolę już nie pisać, aby się nie powtarzać. Było niby dużo lepiej, ale Połonski we środę był znacznie swobodniejszy. Nawet się uśmiechał. Koncert zagrał w jednym "kawałku" ani raz się nie odzywając. Symfonia Brahmsa zwracała uwagę swoim majestatem. Wiele było drobiazgowej pracy z muzykami sekcji dętej, także z całością zespołu. Próba może nie była najciekawsza, ale efekty jej - dobrze słyszalne. W Symfonii zauważyłem jednak pewną schematyczność dyrygowania. Na 8 minut przed upływem czasu poproszono go o III część dzieła. "Brał" ją w takiej postaci w jakiej zagrała mu Orkiestra. Już nic nie powtarzał i nie korygował. Co by jednak nie powiedzieć, mimo oznak wspomnianej schematyczności - dyryguje on bardzo pięknie dla oka i bardzo klasycznie.
Rozpoczynający wieczorną sesję
Ri Czol-Ung z Korei Północnej dyrygował wpierw Koncertem Brahmsa, a potem I Symfonią Mahlera. Ten dyrygent był chyba dla wielu z nas wielkim bohaterem I etapu. W drugim wypadł znów wyróżniająco. Piękne są jego ruchy, miękkie, elastyczne, choć i tam gdzie trzeba: drapieżne i zdecydowane. Solistka znów dała "koncert" potężnych nieczystości intonacyjnych i to od pierwszego prawie po ostatni dźwięk nie pisząc już o kolejnych wpadkach wykonawczych. Koreańczyk prowadził próbę wykonania Koncertu w zasadzie bez zarzutu. Zadanie więc zostało spełnione. Potem był Tytan Mahlera - bardzo wnikliwie i drobiazgowo poprowadzony przez Unga, który ani przez moment nie zgubił swojej dyrygenckiej elegancji. Poproszony o III część mógł ją bardziej zróżnicować. Szalenie pogodny, miły i pięknie dyrygujący muzyk !!!
Wojciech Rodek z Polski wylosował Koncert Czajkowskiego oraz VI Symfonię Patetyczną tegoż kompozytora. Tu Szymon Krzeszowiec do nieudanych partii dorzucał też i te o dużym muzycznym uroku. Dyrygent wypadł w tym utworze nijako ograniczając się niemal wyłącznie do taktowania. Był bardzo pasywnym akompaniatorem. I w Symfonii pokazał swoja małą aktywność. Nic nie kreował - brał wykonanie takie, jakie dostawał, a nie wszystko mogło zadowolić... Przewodniczący Jury poprosił na koniec o ostatnią część, dzięki czemu Rodek zostawił w miarę dobre wrażenie. Bez trudu można było już znaleźć znacznie więcej muzycznej treści i wyrazowego efektu. W każdym razie i występ Rodka w I etapie był znacznie ciekawszy.
Kończący środową serię przesłuchań II etapu Tomasz Tokarczyk rozpoczął od Koncertu Beethovena, w którym to wykonaniu, od strony solistycznej, znów przeżywaliśmy bardzo trudne chwile. Jedynym plusem tego wykonania było to, że dyrygent przynajmniej był aktywny, wreszcie wyprzedzał tok wydarzeń. Nic więcej jednak nie można powiedzieć dobrego o tym wykonaniu. Potem była IV Symfonia d-moll Schumanna, w której Tokarczyk pokazał swoją dyrygencką klasę. Podobały mi się jego ruchy, gesty; celne i akuratne były reakcje. Był rozmach, ale i czar. Była precyzja i zdecydowanie. Ciekawe były ujęcia przedstawianych fragmentów, np Scherza i ładnie skontrastowanego Tria z tego dzieła. Muzyk nasz zostawił więc dobre wrażenie.
Adam Rozlach