Międzynarodowe Konkursy Dyrygentów

do 2012 roku

21/11/2012

Azis Sadikovic – Austria
Dworzak – VII Symfonia d-moll op. 70,
Szymanowski – I Koncert skrzypcowy op. 35 – z Agatą Szymczewską
 

Muzyk pełen zdecydowania. Zna dyrygencki fach, zna się doskonale na muzyce. Lubię takie dyrygowanie ze szwungiem, o szerokich ruchach rozpościerających się niczym skrzydła nad orkiestrą. Doskonale widoczny, panujący absolutnie nad całym organizmem, mający realizowane partytury w jednym palcu. Wspominałem o muzyce – jemu muzyka płynie już w rękach, toczy się wraz z nim, jest jej oddany całym sobą. Do tego ruchy rąk wyznaczają porządek, trzymają niepodzielnie dyscyplinę. Także bystre oko. Pracował niezwykle skutecznie, modelowo wręcz. Myślę, że interesował tym co robi wszystkich, nie tylko muzyków Orkiestry. Przyznać trzeba, że Siódma Dworzaka zabrzmiała pod jego batutą szczególnie pięknie i okazale. W każdej części wskazywał jej zalety, celnie odczytywał wyrazowe rozwiązania. W trzeciej części filharmonicy grali mu jak anioły, jakby pracował z nimi od bardzo dawna. Realizowali wszystkie szczegóły, a w drugiej to był pokaz szczególnego piękna tej muzyki. Uczynić to podczas próby mogą tylko kandydaci najznakomitsi. W ognistym finale stało się coś, co zdarzyć może się zawsze Sadikovic złamał batutę. Trudno się wszak dziwić, jeśli wszyscy wokół, cały czas, życzą tego każdemu dyrygentowi. W każdym razie zakłopotany zapytał Jury co ma robić. Nie dostając odpowiedzi nagle został obdarowany batutą przez jednego z obecnych na widowni dyrygentów, nie był to chyba któryś z wyeliminowanych po I etapie kandydatów. Pozostał mu już tylko Koncert Szymanowskiego. Grali go przez dziesięć minut, ani raz nie zatrzymali akcji – wszystko poszło znakomicie choć sam orkiestrowy wstęp nie został odegrany z właściwym blaskiem. Potem było już tylko znakomicie. Skrzypaczka i dyrygent reprezentowali taki poziom, że nie musieli szukać się spojrzeniami czy porozumiewać gestem. Muzyka płynęła tak, jak ułożył ją Szymanowski, dźwięk skrzypiec Agaty Szymczewskiej był olśniewająco piękny, a dużą w tym zasługę miał dyrygent.
 

Ondrej Tajovsky – Czechy
Mahler – IV Symfonia G-dur,
Dworzak – Koncert wiolonczelowy h-moll op. 104 z Tomaszem Strahlem

Trudny sprawdzian wykonawczej gotowości w słuchaniu siebie nawzajem pomiędzy waltorniami a smyczkami. Czeski dyrygent, w tejże części, dużo pracował z orkiestrą ale i akceptował wiele nieprecyzyjności, może wiedząc, że na potrzeby próby taki poziom mu wystarczy? Do drugiej części Symfonii dostał parę poleceń prof. Wita i długo, a może i do końca tego odcinka, nie był pewien co ma robić, nie tylko zresztą on, nawiasem mówiąc. Skończyło się więc na.. kolejnym poleceniu, zagrania w koncertowym szyku trzeciej części. Poszło całkiem dobrze, wszystko właściwie wychodziło, aż do skończenia czasu na symfonię. Koncert rozpoczął się znów od niezrozumienia kolejnych zadań (chyba lepiej byłoby gdyby posługiwano się czesko-polskim językiem, zresztą w którymś momencie poirytowany prof. Wit skorzystał z naszego języka…). Dworzaka zaczęli znakomicie. Czech dyrygował pewnie, przede wszystkim świetnie akompaniował. Kolejne zadanie -zagrać nr 3 w partyturze, bardzo trudne dla obu stron, też świetnie zostało zrealizowane. Mimo nerwowej dość atmosfery Czech nie tracił zimnej krwi, nie było śladów jakiegoś poirytowania. Cały czas panował , zawsze wyprzedzał muzyczne akcje, nigdy nie pozostawał w tyle za orkiestrą, prowadząc wykonanie bezproblemowo i ciekawie zarazem. Myślę, że dobrze zdał środowe egzaminy.
 

Zoi Tsokanou – Grecja
Dworzak – VII Symfonia d-moll op. 70,
Elgar – Koncert wiolonczelowy e-moll op. 85 – z Marcinem Zdunikiem

Bardzo pewna i zdecydowana kandydatka, sprawna, bystra i muzykalna. Zaczęła od kilkuminutowego „koncertu” – pewnego, ciekawego choć rozpoczętego trochę nerwowo. Przerwała po kilku minutach, przekazała parę uwag i znów zagrała od początku. Ważne, że słychać było efekty. Zresztą wciąż poprawiała, korygowała wszelkie niejasności. Nb. zmiany te tyczyły jednego, tylko i to krótkiego odcinka ale przecież i na tym polega praca z orkiestrą, tak się też pracuje na próbie. Potem były dość skomplikowane w sumie zadania stawiane przez prof. Wita. Było więc i parę wątpliwości ale przede wszystkim była praca, znów wnikliwa, drobiazgowa, tym razem początkowego odcinka trzeciej części Symfonii. Niepotrzebne chyba okazało się ostatnie zadanie koncertowego zagrania tego fragmentu bo przecież te próby de facto takimi pokazami już były. Tym bardziej, że i tak prof. Wit przerwał ten krótki popis. Koncert Elgara to sama przyjemność. Praca z orkiestrą i solistą, z fenomenalnie grającym Marcinem Zdunikiem, na materiale drugiej części dzieła – była żywa, wnikliwa i bardzo skuteczna. Na koniec została poproszona o finał Koncertu. Był rewelacyjny. Zaimponowała mi pewnością, opanowaniem, a solista - grą na najwyższym z możliwych poziomie. Swoją drogą nasi znakomici soliści, towarzyszący dyrygentom, są tu traktowani wyjątkowo instrumentalnie, że tak się wyrażę, czemu jednak trudno się dziwić. Nie da się traktować ich inaczej chyba, że koncert byłby jedyną pozycją któregoś z etapów.
 

Juan Sebastian Acosta Angulo - Kolumbia
Brahms - I Symfonia c-moll op. 68
Sibelius – Koncert skrzypcowy d-moll op. 47 z Anną Marią Staśkiewicz

Jeden z wyróżniających się uczestników I etapu zawiódł chyba tych, którzy na niego liczyli. Sprawiał wrażenie przerażonego, w nuty wpatrzony był jak w przysłowiowy obraz, a efekty podejmowanej pracy, bo przecież ambicji mu nie brakuje okazały się mizerne. Krótki, choć szalenie trudny, wstęp do Symfonii przygotowywał ze 20 minut. Lepiej poszło mu z Napoleonem, czyli z literą N w partyturze (swoją drogą troszkę ryzykowne było to przywołanie przez prof. Wita, tego niewysokiego choć wielkiego wodza …). Drugą część miał zacząć od litery A, jak Angulo, i tu rzucił pomysłem prof. Wit. Może i rozładowywało to konkursową atmosferę, może nie…O Koncercie Sibeliusa lepiej nic nie pisać. Kto wie czy nie był to jego pierwszy w życiu żywy orkiestrowy akompaniament, takie przynajmniej Kolumbijczyk sprawiał wrażenie. Był bowiem kompletnie bezradny. Nie przeszkadzało to jednak Annie Marii Staśkiewicz zagrać cudownie na jej pięknie brzmiących skrzypcach. Nb. to jedyna solistka grająca bez pulpitu z nutami skutkiem czego ma trochę więcej zajęć bo oprócz grania musi często korzystać z… partytury dyrygenta. Nie łatwiej wziąć nuty?
 

Marzena Diakun – Polska
Brahms - I Symfonia c-moll op. 68
Szymanowski – I Koncert skrzypcowy op. 35 – z Agatą Szymczewską

Obowiązywał tu ten sam szablon z Brahmsem: finał, potem Napoleon, następnie Q i druga część (choć doszła jeszcze część pierwsza, w krótkiej wersji koncertowej). Ten szablon z punktu widzenia widowiskowości może nie jest najlepszy ale przy ocenie wykonawców, przy ewentualnej dyskusji, bliskości punktowej może być bardzo dobrym polem do porównania kto był lepszy, pracując na tym samym materiale. Odnotowuję znów dobry występ Polki, ale chyba nie tak ciekawy jak w I etapie? Nie, żeby była bezbarwna czy statyczna bo energii jej nie brakuje, także emocji, nuty zna świetnie, do tego muzyka płynęła jej perfekcyjnie, miała sporo czasu na pracę, dobrze go wykorzystała ale jakoś brakowało mi czegoś jeszcze więcej… Pierwsza część Symfonii dobrze to obrazuje. Niby była niezawodna ale bardzo poważna, nawet mroczna, do tego nie wychodząca interpretacyjnie poza jakiś podstawowy próg. Bardzo dobry był też akompaniament do Koncertu. Dyrygowała ze swobodą, na dużym luzie, pewnie i zupełnie bezstresowo, a solistka - absolutnie fantastyczna!
 

Keitaro Harada - Japonia
Mahler – IV Symfonia G-dur
Czajkowski – Koncert skrzypcowy D-dur op. 35 z Agatą Szymczewską

Pojawił się znów problem systemowo nierównego grania waltorni i smyczków. Ciekawe, że Harada nie wykazywał specjalnie ochoty na zmianę tego stanu rzeczy i był w tym bardzo konsekwentny, czyli zupełnie mu to nie przeszkadzało. A tak w ogóle, jakoś egzotycznie brzmiał mi ten Mahler. Nie podobała mi się też –nb. już po raz drugi- solówka koncertmistrza orkiestry w drugiej części dzieła. Zresztą, nad tą częścią Harada męczył się niemiłosiernie długo i bez większych efektów. Nieporównanie lepsze i ciekawsze było trzecie ogniwo, dyrygent był tu swobodniejszy i znacznie pewniejszy swego. Coś wreszcie drgnęło w tej mahlerowskiej materii. Bardzo dobrze wypadł za to Koncert Czajkowskiego, i to w całości, pod każdym względem. Znakomity był finał pierwszej części, bardzo dobre przejście do trzeciej. Oczywiście wszystko to działo się z dużą pomocą naszej znakomitej solistki, która rozwija się niesamowicie ale przecież na tym to też polega, że dyrygent musi mieć godnego siebie partnera i vice versa.
 

Sylwia Janiak – Polska
Brahms - I Symfonia c-moll op. 68
Sibelius – Koncert skrzypcowy d-moll op. 47 z Anną Marią Staśkiewicz

Oj, lubi przemawiać ta nasza dyrygentka. Tym razem zasłaniając przed jurorami mikrofony dziękowała Orkiestrze za awans do II etapu. Ładne to ale czy właściwe w tym miejscu? Nie lepiej zrobić to na zakończenie współpracy? Z drugiej strony może łatwiej wtedy potem przechodziły jej przez gardło słowa np. do pierwszych skrzypków, że nie wszyscy grali dobrze? Ten jej występ zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Z wielu względów. Otóż wreszcie zobaczyłem dyrygenta przebojowego, pewnego siebie, pełnego rozmachu, ale przede wszystkim pełnego wiedzy i świadomego do bólu celu, do którego dąży. Miała bardzo ciekawe uwagi do interpretacji, takie które szybko zmieniały rzeczywistość (np. ma być nagłe piano ale przygotowane, forte osiągać trzeba przez głębię dźwięku, a nie przez akcent, ważne jest nie tylko forte ale i napięcie itd.). Bardzo dużo mówi, nawet krzyczy podczas pracy, także podczas dyrygowania. To niezły chyba jednak sposób na utrzymanie stałej uwagi, koncentracji, na ożywienie atmosfery i mobilizację wszystkich muzyków. Do tego dowcipna, umiejąca korzystać z efektu rozładowania napięć. Prof. Wit prosił o literę N jak Napoleon, potem o Q, nie wymyślając tu niczego oryginalnego. Wtedy dyrygentka wyskoczyła z ripostą do orkiestry: proszę Q, jak… kura. Niezły też był dialog, kiedy po zatrzymaniu gry, z przerażeniem obiecała, że już nie będzie przerywać, na to prof. Wit: ależ proszę przerywać, byle nie za często. Podobało mi się jeszcze u niej to, że potrafiła bardzo sugestywnie modelować rękoma, palcami, w zasadzie wszystkie frazy. Nadto uwielbiam dyrygentów, których, że tak się wyrażę: bierze muzyka. Są takie miejsca w utworach, w których nie można nie zareagować na jakąś frazę, kolor, barwę, i ona reaguje, zawsze, niezawodnie. Co jeszcze mi zaimponowało, że pracuje bez przerwy na najwyższych obrotach, bez chwili wytchnienia, ciągle w najwyższej formie. Cały jej środowy występ był dla mnie najlepszym tego dnia: najowocniejszym w pracy, najpoważniejszym w efektach, najbardziej fachowym od strony dyrygenckiej ale i najfajniejszym pod każdym innym względem... Brawo! A, został jeszcze Koncert Sibeliusa, z demoniczną i fantastyczną artystką - Anną Marią Staśkiewicz. Znów zagrała fenomenalnie pięknie, finezyjnie, a obok niej, dyskretnie, jakby jej w ogóle nie było (o co też chodzi w akompaniamentach), niejako lewym uchem pilnowała, żeby tej wspaniałej solistce nie umknął ani jeden pomysł interpretacyjny - Sylwia Janiak. Ale bieda, jeśli pojawiło się najmniejsze nawet zagrożenie, jakiś istotny błąd, np. altówek - natychmiast wkraczała do akcji, nikomu nie darując, i słusznie. Znakomity był to występ i takież zwieńczenie pierwszego dnia przesłuchań II etapu, trochę i nudnego, nie zawsze ciekawego!